skąd tyle krwi na podłodze, w moim domu, rozmazana, jakby malowano nią ściany i sufit, nie wiem, jak długo tak się będę cofał, tamten nagle drgnął, próbuje się wyprostować, podniósł głowę, patrzy, tak, widzę oczy, umęczone, przekrwione, chce coś powiedzieć, rusza ustami, ale skurcz szarpie jego ciałem, wymiotuje, żółć... po żebrach... spływa, raz jeszcze podnosi się, chyba łapie oddech, po to się wypręża, sinieje, krew cieknie coraz szybciej, naprężone płuca, brak wydechu, to jest tak sugestywne, sam czuję, że się duszę, staję na palcach, całą klatkę piersiową wypełniam, i nie mogę wypuścić... powietrza... ciało opada, właściwie to jest runięcie... w dół