Więc opowiadała te anegdoty o maleńkich, marnych sukcesach Łukaszka, o jego nawykach, w których łapczywie domacywała się dowodów na duszę, a Piotr reagował na te puenty z jakąś dziecinną skwapliwością, jakby trzeba było zejść z piedestału w głąb jakiegoś szczególnego, wsobnego dzieciństwa, żeby utrzymać nadzieję, jak ciężki parasol, który ma zepsuty zamek i wciąż opada na głowy... Bo nad naszymi głowami w całym przedziale rozpinaliśmy taki parasol nadziei... Intuicyjnie wiedzieliśmy,<br> <page nr=225><br> że ona tego potrzebuje... Ona sama, tęga kobieta z wypukłym czołem, myślałem sobie, że to z niej, z jakiegoś odległego dziedzictwa wybrzuszyło się to wodogłowie. Ona też jakby zdawała sobie z