wsi, głównie z Kazunia i Bielan-Majdan. Na polu buraków czy marchwi pastewnej, poznaczonym rzędami wschodzących roślin, zasiadało zwykle około dwudziestu osób. Pole rozbrzmiewało żartami, śmiechem, czasem piosenką. Chłopcy, pielący międzyrzędzia za pomocą mechanicznych opiełaczy, zwanych krótko planetkami (od amerykańskiej firmy "Planet"), przekomarzali się z dziewczynami. Żarty były dowcipne, często zjadliwe i raz po raz wybuchał śmiech. Mama, a potem podlotek, zachodziły często, by skontrolować postęp roboty. Czasem trzeba było stać dłużej. Opowiadało się wtedy coś ciekawego z przeczytanych książek czy aktualnych wydarzeń i słychać było tylko zgrzyt noży planetek i uderzenia motyk. Zasłuchani, poruszali się automatycznie, a kiedy opowieść dobiegała