w najbliższym sklepie spożywczym. Obiady jadaliśmy w stołówce, gdzie zawsze było to samo - krupnik i świńska rąbanka z kartoflami, która wyglądała tak, jakby świnka wpadła pod wielotarczową cyrkularkę.<br>Z sąsiedniego pokoju dobiegał kaszel śpiącego dziecka - Sergiusz przeziębił się pierwszego dnia, jak tu przyjechaliśmy, i z tym przeziębieniem chodził albo do żłobka, albo do przychodni. Z tym samym skutkiem, to znaczy żadnym. Nie mogło być inaczej, gdy bez względu na deszczową jesień trzeba go było budzić przed szóstą tak, by odwiózłszy go w wózeczku do zakładowego żłobka, samemu zdążyć do pracy na siódmą. Zapytania mojej żony, kierowane do dyrektora, jaką to kulturę