południa.<br>Cisza. W lustrach się dwoją i troją złe kwiaty.<br>Bije północ. Snu próżnia nagle się zaludnia.<br><br>Idą z mroku, na oślep, śpiesznie i kolejno<br>Postacie, co swym chodem i bladością czynną<br>Przypominają kogoś, co zmarł w beznadziejną<br>Noc, gdy wszystko, prócz niego, umrzeć było winno.<br><br>Czarną na białych płaszczach znakowane kresą,<br>Twarz ode mnie ku snowi odwracają pilnie,<br>Stąpając po podłodze wiernie i usilnie,<br>Jakby chciały pokazać, że są tym, czym nie są...<br><br>I nie tylko zwierciadła, ale ślepe sprzęty<br>Odbijają niejasno i niecałkowicie<br>Owych ludzi, co idąc z odmętów w odmęty,<br>Chętnie starliby ślad swój i swoje odbicie...<br><br>Wiem