ma ciemnych ulic, palą się latarnie. Tam niebo czyste, nie plugawi go warkot samolotów, a jeśli coś trzaśnie znienacka, to będzie zapowiedź oczyszczającej burzy. W tej chwili raz jedyny poczuł się ziarnem odnalezionym przez Absolut, właśnie on. Przez chwilę mógł się łudzić, że jeszcze istnieje szansa. Czas zastygł, pęd minut znieruchomiał, dzikie gęsi na wysokim niebie leciały dnie i noce, aby wreszcie odpocząć na wiecznie zielonych drzewach Atlantydy. Nie czuł bicia własnego serca, zgubił oddech, wrósł w przestrzeń. Tę samą, która pracowicie gładziła skrzydła ptaków. Z wolna, jak z odpływającego statku, mądrze i miodowo bogatsza czerń-tren i obfitszy granat--sonet