Wstał Wawrzon Dąbek o świtaniu; przeżegnał się nabożnie, nad cebrem garścią wody jedną i drugą oczy zropiałe przetarł, a paluchami kudły siwe jako tako na łbie przygładził. Sapiąc i wzdychając obuł chodaki; juści, wiadomo, do Warszawy się wybierał. - - Więc i kożuch długi, baranim potem cuchnący i mazią, w pasie okręcił zrudziałym rzemieniem i magierkę wcisnął na głowę godnie, głęboko. Wyszedł przed chałupę.<br>Mgliście było w powietrzu, a tu i ówdzie szron siwiał i błonki lodu ścinały kałuże. Chłodny ziąb przejął chłopa od spodu gdzieś, od kolan... Ale już, widać, wzeszło słońce, bo mgły różowić się poczęły i przerzedzać gdzieniegdzie -Poczłapał Wawrzon