po podłodze zbliżały się do tego stężałego w oczekiwaniu na cios, na wystrzał trwania, potem szelest szlafroka i coś wielkiego, ciepłego<br> <page nr=34><br> pochylało się nade mną, mama delikatnie dotykała policzka, a nad dotknięciem był cichy, łagodny głos: "Niestety, synku, już trzeba wstawać..." Z czasem funkcję tę przejął ojciec. Robił to jednak zupełnie inaczej - nie wstając z łóżka, akustycznie. On też miał swój budzik. Kiedy zadzwonił, naciskał na guzik stojącej za głową stołowej lampy i brał do ręki zegarek. Gdy wskazówka dochodziła do kreski - za pięć piąta, wołał: "Krysiek!" Odpowiadałem słabym pojękiem. "Za pięć minut wstajesz, przeciągaj się!" Przytulałem się do poduszki i