otrzymał, mrużąc łakome oczka spytał jak zwykle: - Dałby<br>dwa?...<br> <page nr=220><br> Kiedy miał już dwa, jak zwykle żadnego nie zapalił, tylko<br>skwapliwie schował do przepastnej kieszeni zielonego chałata na<br>imperatorską miarę, w którym dziadulo niknął po same pięty, zamiatając spodem <br>lino!eum.<br> Na koniec uśmiechnąwszy się do mnie chytrusieńkimi oczętami<br>powtórzył, co zwykł był powtarzać, gdyż nasze codzienne spotkania<br>obrosły swoim własnym rytuałem: - Oj, dobry jest, dobry...<br>Te-te-te-te-te-te-te-te!...<br> Jakimś cudem, trzeba przyznać, dziadulo nie popadał w rutynę, gdyż za każdym <br>razem pożegnalna kwestia z coraz większym była<br>wygłaszana zapałem.<br> Po czym ulatniał się natychmiast.<br> Podreptał żwawo