na nim najmniejszego wrażenia. Nie tylko, że nie widziałem go nigdy pijanego, ale i nawet "pod humorkiem", nigdy nie podnosił głosu, ani nie dowcipkował ponad miarę. No i dożył w zdrowiu 60-tki, po czym dostał marskości wątroby, choroby wówczas nieuleczalnej. Mama próbowała go ratować, wyprzedawała wszystko na drogie, sprowadzane zza granicy lekarstwa, prowadziła dla niego osobną kuchnię, do dziś pamiętam te tony chudego twarożku, sprowadzała doktorów i robiącego zastrzyki pana, który trzy razy w tygodniu przyjeżdżał do nas motorowerem simpson. No i poniekąd jej się udało - ojciec przeżył jeszcze pięć lat i umarł wcale nie na wątrobę, tylko na raka.<br>Mama