do gotowania, jak mówił - rozpalił pod nim ogień (dmuchał<br>klęcząc, pochylony). Wyżej, na płaskim jak talerz kamieniu, postawił<br>rondelek. Szybko obrał kartofle, które dźwigaliśmy w torbie z jedzeniem<br>(były najcięższe, ważyły pewno z pięć kilo), ja posiekałem cebulę (i<br>zaraz do oczu napłynęły łzy). Ojciec wrzucił cebulę do garnka, dolał<br>źródlanej wody, na koniec dodał kawałek masła i szczyptę soli z pudełka<br>od zapałek. Kiedy w garnku zaczęło bulgotać, poczuliśmy zapach<br>"bieszczadzkiego gulaszu". Rozszedł się naokoło i zaraz ślina zaczęła<br>napływać do ust. Ustawiłem talerze na serwecie, którą ojciec położył<br>pod najbliższą jabłonią. Kiedy zagotowały się kartofle - rozłożył<br>równo: - Wypada po