swojej ręce, jej usta widzi śpiewem jerozolimskim otwarte. I ślepnie, przyjęty jej wargami, opasany jej pierścieniem łapczywym. I chce, jak tamten z bunkra, gwałtem wypełnić ten babski pysk, ale czuje pod czołem rosnącą jasność i tuż potem potulność... I Gerta go obejmuje w chwili, kiedy ostatki mleka zrzuca na korę. <br>"A tam?" Nasłuchuje. Znowu głosy. Jej, jakby wyrzuty, ale i ulga, bo ton spokojniejszy. Teraz on, słowa zbywające żartem. "Odejść, nim wyjdą". <br>Szedł z poczuciem niespójności swego dnia, jak gdyby ktoś złośliwie pomieszał mu szkołę z jeziorem, bunkier z plebanią słoneczną... On zaś, Hans, biega wzdłuż niezdarnie skleconej szachownicy, nie mogąc się