podniebienie. Chcieli jak najlepiej, a więc uraczyli mnie kurą, która przez dokładne wygotowanie była starannie pozbawiona smaku. Do tego były importowane z Australii mrożone warzywa, wielgachne, kolorowe i niesmaczne, na osobnym półmisku wjechała ozdoba tego wieczoru, czyli ziemniaki. Na Borneo naturalnie nie rosną, przywożone są w plastykowych woreczkach samolotem z Australii, taki woreczek z sześcioma ziemniaczkami kosztuje trzy i pół dolara. Moi gospodarze niczego mi nie żałowali.<br> Po obiedzie doktor Miyairi zabrał mnie do swego biura. Pusto tam już było, mogliśmy spokojnie porozmawiać. Zabłysło światło jarzeniowe nad mapą terenu. Z tym umiłowaniem szczegółów, jakie cechuje jego naród, japoński malariolog opowiadał o