W klubie mieszkali niemal wyłącznie dziennikarze i w pogodne dni wylegaliśmy nad basen, by grzejąc się w słońcu, pisać korespondencje. Kelnerzy w poszarzałych kitlach roznosili zieloną herbatę, kawę, a czasami nawet kanapki. Dyrektor klubu, Mohammad Aref, człowiek o chytrej, lisiej twarzy, dbał, by jego goście czuli się swobodnie i bezpiecznie. Baczył też, by nie musieli wyruszać w miasto w poszukiwaniu niczego poza ciekawymi, wartymi opisania historiami. Przed klubem zawsze czekali przewodnicy, tłumacze i kierowcy, gotowi spełnić każde życzenie. Zawsze była tu czysta woda, dobre jedzenie i zawsze działał satelitarny telefon. I tylko parę kroków dzieliło to miejsce od Klubu ONZ, jedynego