nie wiedziałam o wojnie. Rannych nie mieliśmy zbyt wielu... Ani morze, ani dżungla nie zwraca ofiar - mówiła w jakimś zapamiętaniu, wiatr głośno zawodził, szumiało w dole, chwilami do Tereya trafiał tylko surowy ton jej głosu. - Kiedy mi powiedziano: Siostro Margaret, na dole czeka jakiś wojskowy, byłam pewna, że to Stanley. Biegłam korytarzem, stukot moich obcasów pamiętam dotąd. Niosło mnie jak na skrzydłach. Ale tam stał obcy mężczyzna. Powiedział z okropną serdecznością: Niech pani będzie dzielna. Stanley nie żyje... Nie miałam po nim żadnej pamiątki. Nic. Gdyby tamten miał odrobinę serca, byłby mi podarował choć własny guzik, mówiąc, że to od Stanleya