wierzyli, że rozpadlinę koalicyjną da się po prostu zagadać nowymi super-technikami. Pomyśleć, że był taki czas, kiedy zachłystywaliśmy się socjo-techniką amerykańskich polityków, zręcznie operujących słowem, wizerunkiem i kolorami włosów czy oczu. Dziś nie mamy sobie już nic do wyrzucenia. Technikę mamy. Mamy spektakl godny najdramatyczniejszych rozgrywek zachodnich polityków. Brakuje nam tylko wizji, dla której czynimy cały ten wysiłek. Bill Clinton, mistrz ceremonii politycznej, wie, po co kręcił, zatrudniał najlepszych na świecie fachowców od urabiania image'u - wystarczy spojrzeć dziś na Amerykę. Aznar wie, po co rozbijał stary tradycyjny trzon swojej konserwatywnej partii - wystarczy spojrzeć dziś na Hiszpanię. A po co