zaczęło na kartonie dziać i widziałem jak powstawał pejzaż. Dzisiaj wydaje mi się, że to była pierwsza w moim życiu, nie zaprogramowana lekcja malarstwa. Nigdy już ani w czasie studiów w Akademii, ani potem, gdy zostałem malarzem nie dostałem takiego olśnienia o co chodzi w malarstwie jak wtedy, tam w Cegielni. Wracając stamtąd rozmawialiśmy, a raczej ona jeszcze raz przeżywała to, co utrwaliła na kartonie, tam nad stawem. Analizowała zagadnienia gry kolorów, ujęcia tego co nieuchwytne, a ja słuchałem, i co się dało, zakodowałem w pamięci.<br>Teraz, gdy patrzę na ściany zapełnione jej obrazami, widzę ją pochłoniętą problemami koloru, światła. Każda