Henrykiem Wiatorem z miasta Iks, a nie Henrykiem Wiatorem z Szanghaju, w której to roli - muszę przyznać - czuł się nieswojo. Wanda natomiast wśród powiewu egzotycznych sosów czuła się znakomicie, kiedy znalazła w bulionie włos, schowała go na pamiątkę przypuszczając, że jest to włos z warkocza ostatniego cesarza chińskiego, a w Chińczyku stojącym za bufetem dopatrzyła się dystynkcji członka starej cywilizacji. Po pozbyciu się przez inżyniera chińskiej sztuczności, po powrocie do autentyczności iksjańskiej, a także po zjedzeniu i wypiciu inżynier rozparł się wygodnie, sprzątającego kelnera spytał, czy mu się może Iks nie podoba, zapalił ze smakiem i z dystansu dzielącego chińską restaurację