ciasno, jeden koło drugiego, pognało z góry, z szybkością zdawało się zawrotną dla tych niezbyt szerokich i wysokich pudełek. Ktoś tam na pierwszym zakręcie wykręcił młynka, inny kilkanaście metrów jechał na dwóch kołach, a czołówka toczyła zażarty bój o prowadzenie, o każdy metr przewagi. I kiedy na ostatnim okrążeniu Wiesław Cygan, kierowca z bielskiej fabryki zdjął na moment nogę z gazu prowadząc konkurentów do widocznej już mety, czerwony Fiat Kałuży przemknął obok niego, zablokował w zakręcie nie dając miejsca do wewnętrznej i wyścig wygrał. Do Warszawy jechałem z jednym z pechowców wyścigu. <name type="person">Marcin Zoll</>, młody inżynier, absolwent Politechniki Warszawskiej zjechał z