Z mizernych pomarszczonych liści strzelały w górę kosmate kwiaty podbiału. Żółte, że aż! <br>W olszynie zwolnił kroku. Oddychał schnącą zgnilizną. "Pachnie czy śmierdzi?" I uśmiechnął się na myśl o księżym aperitifie z kwiatu czarnego bzu. Mijał ostatnie drzewa. Zaraz... bo... tak, tak... głosy dziecięce, chyba wiatrem przywiane tu z łąk... Czyżby? Zbiegł na palcach do bloków omszonych i stanął jak myśliwy, w chwili kiedy głuszec przerwie tokowanie. Zza głazu, tam, gdzie popiół wystygły, słowa. Niestety, po polsku. Tyle, że brzmiały jak odbite z kliszy sześć na dziewięć z jego, Hansowego, dzieciństwa. Słuchał ich muzyki. <br>- Popatrz, jak ja sikam. Widzisz?... Teraz ty