biedaku... - westchnęła, sięgnąwszy po torebkę.<br>Wyjęła z portfela pięćdziesiąt złotych.<br>- Masz tutaj na lekarstwa i coś do jedzenia. Na razie więcej nie mam.<br>- Uhmm, dziękuję - kiwnął głową.<br>- Dobrze... Na mnie już czas. I zadzwoń do nas, pamiętaj. No, zdrowiej, synku - pocałowała go w policzek na pożegnanie.<br>Sam, sam. Nareszcie sam. Deszczowa poświata wlewała się do kuchni, a na ulicy skwierczenie, jakby kto placki smażył, jakby woda była rozgrzanym olejem, a asfalt szeroką patelnią. Północne zaległy na dobre i nic nie zapowiadało zmiany, co zresztą bardzo cieszyło Zygmunta, gdyż z nimi czuł się bezpieczniej. W zapomnienie poszły myśli o korytarzu, Belowskim i