bo chociaż lazł głośno jak bawół, <br>nikt go nie zauważył, nie wstawił mowy i nie przepędził <br>z wrzaskiem.<br>Nie przepędził, bo kuchnia była pusta. Dodał zatem <br>do bawołu i głupca frajera w czepku urodzonego, i rozejrzał <br>się bacznie wokół w poszukiwaniu tego, po co przyszedł.<br>Na stołku leżał fartuch pani Heni, szefowej - zawiązać <br>by rękawy na supły, niechby poćwiczyła cierpliwość <br>za przypalane zupy i konszachty z Grubą. W wielkim garze <br>na podłodze żółciły się obrane już na <br>obiad, zalane wodą ziemniaki. Zawsze po ugotowaniu tłuczone, <br>polewane mdłym tłuszczem. Nie cierpiał takich. Przypomniały <br>mu się wspaniałe domowe ze skwarkami, pachnące koprem, <br>takie