Typ tekstu: Książka
Autor: Brzechwa Jan
Tytuł: Gdy owoc dojrzewa
Rok: 1958
Rybińskiego trzeba było wołać, bo u Anny Stiepanowny zrobił się histeryczny przypadek. Całe ręce sobie pogryzła, biedaczka. Obiadu nikt nawet nie tknął, jeden tylko pan Jurczenko... A Sierioża dostał ikoty. Wodę mu dawali do picia i cukier, a on czkał, czkał ze dwie godziny. O mało Bogu duszy nie oddał... Istna Sodoma i Gomora... Oj, dobrze, że ciebie, Adasieczka, nie było. Ty jesteś dziecko czutkie, znerwowałbyś się okropnie. Pan Jurczenko tylko latał i wszystlkich uspokajał, ale ponaprasnu. Ja już sama nie wiedziała, co robić... Uszy sobie zatykała, żeby tego lamentu nie słyszeć... Mówię ci, Adasieczk'a, Sodoma i Gomora!

Gdy przyszliśmy do
Rybińskiego trzeba było wołać, bo u Anny Stiepanowny zrobił się histeryczny przypadek. Całe ręce sobie pogryzła, biedaczka. Obiadu nikt nawet nie tknął, jeden tylko pan Jurczenko... A Sierioża dostał ikoty. Wodę mu dawali do picia i cukier, a on czkał, czkał ze dwie godziny. O mało Bogu duszy nie oddał... Istna Sodoma i Gomora... Oj, dobrze, że ciebie, Adasieczka, nie było. Ty jesteś dziecko czutkie, znerwowałbyś się okropnie. Pan Jurczenko tylko latał i wszystlkich uspokajał, ale ponaprasnu. Ja już sama nie wiedziała, co robić... Uszy sobie zatykała, żeby tego lamentu nie słyszeć... Mówię ci, Adasieczk'a, Sodoma i Gomora!<br><br>Gdy przyszliśmy do
zgłoś uwagę
Przeglądaj słowniki
Przeglądaj Słownik języka polskiego
Przeglądaj Wielki słownik ortograficzny
Przeglądaj Słownik języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego