bransoletkę z topazów, odłożyła na stół. Płochliwie spojrzała po kątach - ścisnęło za gardło: pustka.<br>- Żywi odeszli, umarli zapomnieli - przewiał żal. - Śpieszyłam, śpieszyłam, poodprawiałam ich... i dlaczego? Trzeba było choć Martę zatrzymać.<br>Poczuła, że serce szarpie się jak pies na uwięzi, a lewe ramię boli. Dotknęła policzków: gorące.<br>- Duszno tu. Podła Janina! Ile razy mówiłam, żeby nie waliła tyle węgla naraz, co dzień po troszku, nie co drugi dzień piekło!!!<br>Róża porwała się biec do dzwonka, palce skurczyła w szpony, skronie pulsowały. Ale nogi były drętwe. Opadła w tył na sofę, gniew zgasł, senność otuliła głowę. W tej narkotycznej chmurze szemrało:<br>"<gap>. Spokoju