oczu ode mnie, czyniły to jednak kolory. W kącie pokoju stały sztalugi zbite z kilku cienkich desek, przed nimi niski taboret. Lubiłam patrzeć, jak siedzi odchylony do tyłu, jak końcem pędzla wodzi po białym, napiętym płótnie. W drugiej ręce trzymał czworokątną paletę, na której stapiały się ze sobą oleiste farby.<br><page nr=68> Jaskrawożółta plama przechodziła w ciemny szafir ultramaryny tworząc po drodze zakola zieleni, czerwień fioletowiała pod wpływem błękitu, złociły się ugry. Odkładał na chwilę pędzel, z dużej tubki wyciskał białą farbę, gasił intensywne kolory rozprowadzając mieszaninę kilkoma kroplami oleju. Podczas tej pracy ściągał lekko usta, górna warga zachodziła na dolną nadając jego