dorosłymi. Ciągle tkwił w nim zabobonny lęk przed dorosłymi - lękliwy respekt przed wściekłym, wszechwładnym, pijanym ojcem. Tam nie było żadnej dyskusji ani rozmowy - stamtąd padały rozkazy, nie zawsze racjonalne i zrozumiałe, których trzeba było po prostu słuchać. Pamiętam zimowe popołudnie. Była straszna ślizgawica, wiał mroźny wiatr. Przyjechaliśmy właśnie pociągiem do Jastrzębia. Szliśmy (wówczas - bo wtedy ciągle zmieniały się mody) torami, a potem schodziliśmy ze stromego, wysokiego nasypu<br> <page nr=129><br> na ulicę. No - naprawdę było bardzo ślisko. Raz on się przewracał, raz ja. W końcu ogarnął nas jakiś szaleńczy śmiech. Śmialiśmy się, padaliśmy i wstawaliśmy, wzajemnie się podtrzymując, i znowu padaliśmy, śmiejąc się do