Typ tekstu: Książka
Autor: Brzechwa Jan
Tytuł: Gdy owoc dojrzewa
Rok: 1958
gardłowym głosem. - Jestem chora, a ci doktorzy nie potrafią leczyć. Poszłabym do szpitala, ale boję się, że już nie wrócę... Nie mogę zostawić ich samych! A praca ciężka, sam widzisz...

Brzegiem fartucha obtarła twarz i zabrała się do rozwieszania bielizny.

- Teraz szybko schnie...

Wychyliła się przez okno i zawołała groźnie:

- Kola, diable zatracony! Gdzie się wałęsasz!

Po chwili dolecialo plaskanie bosych nóg po schodach i do kuchni wpadł umorusany siedmioletni brat Wani.

- Mamo, jeść!

- Weź sobie chleba. Leży na stole.

Po wyjściu Koli w oczach ciotki Mandrowskiej błysnęły łzy.

- Chleb - trawa, mięso - potrawa... Ale skąd na to brać? Do szpitala mnie
gardłowym głosem. - Jestem chora, a ci doktorzy nie potrafią leczyć. Poszłabym do szpitala, ale boję się, że już nie wrócę... Nie mogę zostawić ich samych! A praca ciężka, sam widzisz...<br><br>Brzegiem fartucha obtarła twarz i zabrała się do rozwieszania bielizny.<br><br>- Teraz szybko schnie...<br><br>Wychyliła się przez okno i zawołała groźnie:<br><br>- Kola, diable zatracony! Gdzie się wałęsasz!<br><br>Po chwili dolecialo plaskanie bosych nóg po schodach i do kuchni wpadł umorusany siedmioletni brat Wani.<br><br>- Mamo, jeść!<br><br>- Weź sobie chleba. Leży na stole.<br><br>Po wyjściu Koli w oczach ciotki Mandrowskiej błysnęły łzy.<br><br>- Chleb - trawa, mięso - potrawa... Ale skąd na to brać? Do szpitala mnie
zgłoś uwagę
Przeglądaj słowniki
Przeglądaj Słownik języka polskiego
Przeglądaj Wielki słownik ortograficzny
Przeglądaj Słownik języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego