małe dziecko, bardzo starą gosposię, chorego psa i komplet sztućców. Kota już nie, bo poprzedni, Sinko, zakończył życie.<br>Wprowadziłam się z tym "bagażem" do maleńkiego 38-metrowego mieszkanka mojego nowego "towarzysza życia", jak się teraz to modnie nazywa, a późniejszego męża i od razu zapytałam:<br>- A kot? Nie będzie kota?<br>- Kot? W życiu! Po moim trupie! - odpowiedział stanowczo. Kupiłam kanapę, na którą już zupełnie nie było miejsca i nauczona doświadczeniem niedawnego rozwodu oświadczyłam, że gdybyśmy się rozstawali, to ta kanapa jest moja i... zachorowałam.<br>Szpital, operacja, potem długie leżenie w domu. Pewnego dnia Edward położył mi na łóżku małego, czarnego kotka