ten sam żółty księżyc, zjawiający się i znikający bez ustanku, patrzył ze swego podwórka nieszczęśliwy krawiec, Abraham Gold.<br>Krawiec wrócił do domu od razu po tej dziwnej przygodzie w knajpie. Z kawiarni wyskoczył, raczej wyfrunął jak wypłoszony ptaszek, a wiatr podchwycił go i potem pchał przez cały czas wzdłuż ulicy. Krawiec podniósł kołnierz podartej marynarki, przerażony, że może się łatwo zaziębić, "niczym robotnik w fabryce". "I tu, i tam gorąco, i tu, i tam przeciąg porównywał żałośnie - o przeziębienie bardzo łatwo, a wyzdrowieć to tylko łajdak potrafi."<br>Myśli te, powstające mechanicznie, nie zatrzymywały jego uwagi. Tak samo mechanicznie powtarzał: - Cacaca, cacaca