dźwięków.<br>- Co ty wyprawiasz? - zaśmiała się Zosia stanąwszy w drzwiach kantoru.<br>Fryderyk Fryderykowicz zamrugał powiekami, opuścił ręce uśmiechając się bezradnie. Wstał i podszedł do okna, za którym słońce chyliło się nad stepem. Jeszcze słyszał, jeszcze ścigały go niknące dźwięki, rozsypane, nieskładne. Step był z płynnego złota i czerwieni, całkiem bizantyjski. Lada chwila wychyną z jego głębi pociągłe twarze świętych, o wielkich, skośnych oczach z migdału. Błysną białkami i znikną w purpurowozłotym odmęcie.<br>- Gdybym nie chwytał się stu rzeczy na raz, mógłbym zostać kompozytorem. To było moje najświeższe dzieło. Piękne, prawda? - zaśmiał się cicho. - Nie masz pojęcia, ilu siedzi we mnie artystów