Walkirię" i, jako kolejne wcielenie Zygfryda, zobaczyłem tenora Gruszczyńskiego, konfrontacja jego ogromnego brzuszyska ze wspomnieniem smukłej sylwetki Paula Richtera (swą "nordycką" urodą antycypował jakby hitlerowski ideał germańskiego "Vollbluta") przyprawił mnie o tak nagły wybuch śmiechu, że oburzeni melomani, nie wyłączając mego kolegi, zaczęli na mnie sykać. Miło pomyśleć, że Fritz Land, sprawca mojej pierwszej, wielkiej, filmowej fascynacji, a jednocześnie mimowolny twórca filmowego prawzoru rasowego Vollbluta nie przyjął jednak później nazistowskich ofert i wyemigrował do Stanów.<br> Oddziaływanie kina na mój duchowy rozwój ulegnie wkrótce zahamowaniu na parę lat, które spędzę na wsi. Ale i wtedy kino od czasu do czasu ogarnie mnie