irysami. Drewniana łania przytulona do boku brodatego świętego <br>w burej, niezakonnej jakby opończy, trącała dzban uniesioną <br>w biegu nogą. Ruch był tak żywy, że nie zdziwiłby <br>się wcale, gdyby strącony wazon rozsypał się na kamiennej <br>posadzce w kawały, a wyciekła zeń woda ożywiła <br>wyblakłe kolory chodnika.<br>Święty patrzył na Adama. Łania, dygocząc lekko, <br>przywarta do jego burki, trwożliwie odwracała głowę.<br>- Prawda, jaka ona piękna?! - usłyszał z tyłu <br>szept Białozielonej.<br>- Niezła - pochwalił skąpo. - Nawet owszem. <br>Lepsza od świętego.<br>- Nooo... - zgoda była wahająca. - Może <br>masz rację. Dziadek zawsze wolał rzeźbić zwierzęta <br>niż ludzi. Ale ręce, zobacz, jakie ma ręce. Jak Stwoszowe. <br>Widzisz? A