bezdzietnych, zatem takich, którzy całą swą serdeczność a z nią razem i hojność przelewają na siostrzeńców. W Luboni bowiem, za mego dzieciństwa i młodości, mieszkał wnuk generała, Henryk Morawski, który był bratem mojej babki, a był ożeniony - dziwnym kaprysem pokoleń - z siostrą mego ojca. Tak więc podwójnie z nami spokrewniona Lubonia głęboko zapadła mi w serce. Był to dwór z pozoru nieduży, ale bardzo "pakowny", pełen przybudówek, facjatek, mansard. Nie był to - jak wielu przypuszczało - opisany przez generała poetę "dworzec" z poematu, choć właściwie doskonale mógłby nim być - i w młodości tak właśnie myślałam. Tymczasem dworzec mego dziadka to niedaleko od