schludna, czarna Fiammeta w czepeczku i fartuszku, z miotełką w rączce.<br>-Si... signore Bronvic?<br>- Tak, dziecko, amore mio! <br>- Ktoś do pana.<br>- Tak, kto to?<br>- Giotto.</><br><br><br><br><div year="1959" sex="m"><tit>Ułani</><br>- Było to kilka dni po wybuchu wojny w majątku pod Warszawą, w ciepły, mglisty poranek. Siedziałem w sadzie, skąd widoczna była szosa i most. Maszerował właśnie oddziałek piechoty i bagnety na broń skrzyły się w słońcu. Chłopaki malowane, jak w piosence. Tak rezolutnie maszerowali...<br>- Czas już do domu, Zbysiu, czas do domu - przerwał imć pan rotmistrz. Lewą rękę na szabli oparł, prawą sierżanta Zbyszka za ramię ciągnął.<br>Dochodziła godzina jedenasta i bar był prawie pusty