coraz bliżej.<br><br>Minęło godzin, które się dłużą,<br>Ani za mało, ani za dużo,<br>Lecz właśnie tyle, ile potrzeba.<br>Czarne się stały obszary nieba,<br>Tylko glob ziemski w przestrzeń uciekał<br>I złotą tarczą jaśniał z daleka.<br><br>Nagle błysnęło światło przez okno,<br>Sputnik łagodnie Księżyca dotknął,<br>Jeszcze przez chwilę wolno się toczył,<br>Niby w dolinę ze skalnych zboczy.<br>Więc pan Soczewka siedząc w swej kulce<br>Szybko zaciągnął wszystkie hamulce,<br>Nacisnął dźwignie, zluzował sworznie<br>I drzwi otworzył bardzo ostrożnie.<br><br>Ujrzał przed sobą widok niezwykły:<br>W promieniach Słońca opary nikły,<br>A z tych oparów się wyłaniały<br>Śnieżne pagórki, lodowe skały,<br>Gdzieniegdzie krater szklisty i biały