gra. Po kilku podejściach do kasy, w chwilach nieuwagi "groźnego", rozumiem, że mam czekać, bo mogą się trafić zamówione i nie odebrane bilety. Czekam. Nogi mnie bolą, zaczynam być głodna, chce mi się palić. Mój szacunek i podziw rosną. Około 13. zaczynają przychodzić ludzie po zamówione pół roku temu bilety. Odbierają je i wchodzą na salę. Mając nadzieję, że może ktoś umarł i nie przyjdzie, co jakiś czas opuszczam na chwilę kolejkę, podchodzę do kasy i mówię "łan tiket pliz". Co chwilę przegania mnie, krzycząc na mnie, portier, i kolejka zresztą też. Około 2 p.m., widzę zdenerwowana, że przede mną