najbardziej podobała. I kapryśnie wydymała usta, kiedy przyszło jej wykonać ze mną jakąś trudniejszą figurę taneczną.<br><br>Nasza nauczycielka, panna Sabina, była wysoka i zasuszona jak strączek chleba świętojańskiego. Dwa przednie zęby wystawały jej o dobre pół cała do przodu, jak gdyby za chwilę miały wyskoczyć z ust, żeby zatańczyć mazura. Okręcała mnie dokoła sapiąć ze zmęczenia i powtarzając bez przerwy: "Raz-dwa-trzy, raz-dwa-trzy, raz-dwa-trzy". Był to walc, którego rytmu w żaden sposób nie mogłem pochwycić.<br><br>Z innymi tańcami też nie szło lepiej. A były to tańce nader wymyślne: pas-d'Espagne, pas de pattiner, polka-kokietka, polka