Na tym rozstaliśmy się. Poszedłem na górę, do swojego pokoju, spakować się. Musiałem zbierać się szybko, bo okazało się, że Campilli zabiera ze sobą służącego już dziś i że się śpieszy. Ledwie domknąłem walizkę, służący ją chwycił, zniósł do holu i zadzwonił po taksówkę. Z Campillim pożegnałem się jak najserdeczniej. Ostatecznie, nie mogłem go winić za to, że ma takie usposobienie, jakie miał: zapalne, ale na krótko. Tym bardziej że w tym okresie, kiedy się do sprawy zapalił, zdziałał wiele. Nie mówiąc już o tym, że dał mi wtedy pieniądze, dzięki którym mogłem jeszcze przez pewien czas w Rzymie właśnie czekać