się, właśnie natknął się, wracając z mlekiem od Konstantego, na księdza proboszcza. Proboszcz spóźnił się z wiatykiem do jakiegoś parafianina z wioski Kruk, z tamtej strony szosy. To spotkanie nie było im na rękę. Ksiądz pociągał nosem, mrużył oczy i to on pierwszy zaczął coś, co mogło uchodzić za rozmowę. Przesadnie głośno, widocznie zależało mu, aby go inni usłyszeli. Zapytał bez wstępnego pozdrowienia: - O, to pan, panie Jassmont! Jak się panu żyje? Jak pan znosi nasze syberyjskie mrozy? Jak z opałem?<br>Jassmont wzruszył ramionami, szczerze nie wiedział, co odpowiedzieć. Zmrużył oczy oślepiony czystością śniegu: - Dziękuję, da się żyć, mam czym palić