rąk, zmiennego wyrazu twarzy. Na próżno starał się przypomnieć sobie sceny z ich wspólnego pożycia, każde wspomnienie przybierało kształt płaski, dwuwymiarowy, martwy. Miał przed oczami wciąż tę samą postać ze szpitalnego łóżka, wychudzoną i wyniszczoną przez chorobę, widział szarą, zapadłą twarz, wyblakłe, gasnące oczy, usta rozwarte i zniekształcone bolesnym grymasem. Pyszczek nieżywej wiewiórki. I obraz ten przysłaniał całkowicie dawne wcielenie Ireny, którego Andrzej nie umiał już ożywić ani przywrócić w pamięci.<br>Podszedł do stołu, przesunął palcami po gipsowym odlewie ręki i w tym momencie uświadomił sobie całą bezcelowość tego rodzaju pamiątki. Twardy, chropowaty gips niczym, nawet wyglądem, nie przypominał dłoni Ireny