ręce odfrunęły do kredensu. Tym razem na stół przybyła solniczka. Nim zdążył przyswoić jej kształt i kolor, zielono-białe szelesty znalazły się pod przeciwległą ścianą (kredens jak magnes przyciągał nie tylko spojrzenia, ale i zamiary), otworzyły drzwi obok, których wcześniej nie zauważył.<br>I już wróciła z kamiennym garnkiem i miską. Smalec ze skwarkami i rzodkiewki! - żołądek wywinął mu kozła, zagadał i umilkł przyciśnięty ręką. Ogórki! To było więcej, niż mógł znieść. I miód w słoju... Nabierała go ostrożnie na szklany spodek, napełniając po brzegi. Jeszcze kropla, a spłynąłby na stół. Ręce tańczyły, odfruwały i wracały, miał je tuż przed oczami, dotykały