na rodzaj ostatniej prośby, włożył ją z powrotem do kieszeni. No tak, to byłoby już wszystko. Czas na niego, nie liczył na odmianę. Chciał jeszcze pogłaskać Spinozę, ale kot gdzieś się zapodział. Szkoda, los pozbawił go tej przyjemności. Róża ubierała się na górze. Zawołał do niej, żeby się nie martwiła: - Śniadanie zjem u Konstantego. <br>W sieni Konstanty czyścił oficerki. Przykląkł na jedno kolano obok trójkątnego taboretu. Szczotką z krótkiej, zbitej borsuczej sierści, na zmianę z flanelową szmatą, polerował cholewę. Spluwał na czyszczoną skórę. Wysunął koniuszek języka, przymrużył oczy, jakby osłabł mu wzrok. Był już gotowy, ubrany na te mrozy. W serdak