pluchą, czym się dało, trzymali na najczarniejszą godzinę. Nikt nie pomyślał, aby na tym zapadłym odludziu zaopatrzyć ich w ciepłą strawę. Prócz domku dróżnika, skąd snuł się dym, rozjazdu torów i starej rampy, na którą pewnie spędzano czasem barany, bo dużo bobków zostało i ślady racic, był tu szczery step...<br>Starszawy dróżnik, któremu groch na gębie młócono, kiwał głową, kiedy ich zwieźli podwodami o świtaniu, i zapewniał, że tylko patrzeć, "<foreign>a pojezd prijdiot</>". Przyjechało ich kilkanaście, ale żaden się nie zatrzymał. "Spieszą na front - wyjaśniał dróżnik - czekać trzeba". Dobrze mu było, bo miał dach nad głową i mógł się przespać w