nóg<br>wędrowców. Członkowie wyprawy byli tak osłabieni, że niektórzy prosili,<br>aby pozostawiono ich własnemu losowi. Strzelecki zmuszał wszystkich do<br>największego wysiłku, twierdząc, że skrub wkrótce się skończy.<br> Rankiem dwudziestego szóstego dnia marszu jeden z krajowców zatrzymał<br>się nagle. Wyciągnął swą wychudzoną szyję, otwartymi szeroko ustami<br>zaczął wdychać suche, palące powietrze. Strzelecki chwycił go pod<br>ramiona. Wydawało mu się, że krajowiec jest już w agonii, lecz usłyszał<br>szept: "Wdychaj, mocno wdychaj..."<br> <br><gap reason="sampling"><br><br> Na pastwisku zapanował ożywiony ruch. Owce zaczęły się zbijać w<br>zwarte gromady. Tupot racic mieszał się z bekiem przestraszonych<br>zwierząt. Krótki, urywany skowyt rozbrzmiewał tuż przy ogrodzeniu.<br> - Rozzuchwaliły się, bestie - mruknął