w swoim życiu Zygmunt wkładał i palce, i ręce w różne uchodzące za najpiękniejsze miejsca, lecz żadne z nich nie mogło się równać z gęstą sierścią żubrzego ciała. Tutaj, na Zatorzu, w zabiedzonym północnym mieście doświadczał epifanii, olśnienia, które przepełniało jego skołataną duszę kojącym pięknem. Był najszczęśliwszym człowiekiem na świecie!<br>Tymczasem obok nieczynnego, bo zapchanego od lat komina stał ktoś jeszcze. Od dłuższego czasu przyglądał się bacznie to Zygmuntowi, to stadu chmur. Z wyrazu twarzy nieznajomego trudno było jednoznacznie odczytać, co sobie myślał o Zygmuncie, jak też nie sposób było zgadnąć, po co i z jakimi zamiarami zjawił się na dachu