Roszko. - Zjedliśmy wyborną zupę ziemniaczaną, potem był bryzol z pieczarkami, kompot, kilka butelek wina, szarlotka. Zaprosiłem jeszcze państwa W., wiecie, tych modnych aktorów, z przyjaciółmi. Zapłaciłem sto pięćdziesiąt złotych za osiem osób. A co tam, raz się żyje. Ambasador powiedział, że w życiu nie był w tak autentycznie zaaranżowanym miejscu.<br>- Ubawiła go zwłaszcza bójka gości z sąsiedniego stolika - wtrąciła pani Roszko. - Bił brawo i nawet rzucał im monety. A pan W., ten aktor, był pod wrażeniem sceny z rozbijaniem krzesła na głowie. Powiedział, że chciałby zaangażować tę grupę do swojego następnego filmu.<br>- To kultowe miejsce, musicie wpaść tam z nami, to