wśród willi i ogrodów, co czyniło trasę znacznie dłuższą, ale za to w okolicy zacisznej, niemal bezludnej. <br>Moja córcia podtrzymywała mnie dzielnie, uczepiwszy się mego ramienia całym ciężarem, jak przysłowiowa kula u nogi. Samorzutnie też wzięła na siebie obowiązek sygnalizowania, jeśli w zasięgu wzroku miałby się ukazać jakiś "człowieczy" obiekt. W razie zbliżenia zatrzymywałyśmy się na moment, a ja nie mogąc się nawet schylić, aby zamarkować drobną awarię buta, zastygałam wyprostowana z głową zadartą do góry, podziwiając imponujące konstrukcje dachowe burżuazyjnych domostw. Potem kuśtykałyśmy dalej. Mała cała przejęta rolą opiekunki. Ja nie mająca już prawie nadziei, że kiedykolwiek dotrzemy do celu. Dochodziło