niebem, coś zawodziło, był tam jakby grzmot gwiazd lecących i planet, oddalony poszum wichru. Chłopiec dyszał coraz śpieszniej. Ciężar bolesny gniótł mu piersi, gorąca dusznota miażdżyła gardło, brakowało już powietrza. Zrozumiał, że dusi się pogrzebany żywcem. Z przeraźliwym krzykiem rzucił się przed siebie i od razu natrafił na żelazną ścianę. Walił w nią pięściami tak długo, aż poczuł piekący ból w dłoniach. Przywarł wtedy czołem do mokrej, woniejącej rdzą powierzchni i zapłakał. Odartymi ze skóry palcami wodził po metalu szczelnym, nieustępliwym, gmerał w spoinach, nabitych obłymi czubami nitów. Na wargach czuł słodkawy smak rdzy. W nagłym odruchu rozpaczy uderzył czołem w