Typ tekstu: Książka
Autor: Brzechwa Jan
Tytuł: Gdy owoc dojrzewa
Rok: 1958
bym tu nie przyjechała...

Zrybiła obrażoną minę i przykładała raz po raz chusteczkę do suchych oczu. Matka spojrzała na nią zdziwianym i nieprzyjaznym wzrokiem. Po chwili milczenia rzekła:

- Nie wiem... Nie wiem... Biedna Anna Stiepanowna... Taki straszny cios... Kto jej o tym powie...

Panna Kazimiera wydęła kapryśnie wargi:

- Ja powiem... Wcale nie czuję się winna...

Wjechaliśmy do miasta i mijaliśmy ubogie drewniane domy. Na ulicach po wczorajszym deszczu stały kałuże, które szeroko rozpryskiwały się pod kopytami konia.

- Słuchaj, Adasiu - powiedziała nagle matka, głaszcząc mnie po twarzy - proszę cię bardzo... Nie chcę, żebyś był teraz w domu... Odwiozę cię do państwa Jakubów.

Spojrzałem
bym tu nie przyjechała...<br><br>Zrybiła obrażoną minę i przykładała raz po raz chusteczkę do suchych oczu. Matka spojrzała na nią zdziwianym i nieprzyjaznym wzrokiem. Po chwili milczenia rzekła:<br><br>- Nie wiem... Nie wiem... Biedna Anna Stiepanowna... Taki straszny cios... Kto jej o tym powie...<br><br>Panna Kazimiera wydęła kapryśnie wargi:<br><br>- Ja powiem... Wcale nie czuję się winna...<br><br>Wjechaliśmy do miasta i mijaliśmy ubogie drewniane domy. Na ulicach po wczorajszym deszczu stały kałuże, które szeroko rozpryskiwały się pod kopytami konia.<br><br>- Słuchaj, Adasiu - powiedziała nagle matka, głaszcząc mnie po twarzy - proszę cię bardzo... Nie chcę, żebyś był teraz w domu... Odwiozę cię do państwa Jakubów.<br><br>Spojrzałem
zgłoś uwagę
Przeglądaj słowniki
Przeglądaj Słownik języka polskiego
Przeglądaj Wielki słownik ortograficzny
Przeglądaj Słownik języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego