Złotej Ziemi, zanurzającej się codziennie tak samo w nieprzeniknionym, ożywczym bezmiarze nocy. Żołnierze japońscy <page nr=36> obserwują przez szpary w matach okiennych bagnety wroga na skraju dżungli i żeby upozorować że niczego nie podejrzewają, wybiegają z chaty, tańcząc i śpiewając przy dźwiękach harfy, do pozostawionego na zewnątrz ciągnika z bronią i amunicją. Wita ich nie huk wystrzałów, lecz śpiew - głęboki, poważny, wieczornie rozmodlony śpiew pieśni angielskiej. Tą bitwą śpiewów kończy się dla nich wojna, która na okamgnienie odsłania się jako odwieczny, niepojęty i równocześnie nieuchronny obrzęd zła uniwersalnego.<br>Widziałem Harfę burmeńską przed dwudziestu przeszło laty i wtedy napisałem tę notę. "Obrzęd", właśnie "obrzęd